Pierwsze kroki postawione

Napisała 21:24 0 komentarze
No i było ;) Pierwszy weekend kursu zaliczony ;) Teraz przygotowania do drugiego, ale zanim to to muszę trochę opisać co się działo i jak było ;) W końcu wszyscy Ci, dzięki którym się tam znalazłam zasłużyli na kilka słów relacji ;) A więc przygoda rozpoczęła się w piątek. Do samego czwartku wieczora nie było wiadomo czy kurs się w ogóle odbędzie, ale na całe szczęście się udało. W piątek popołudniu musiałam wyruszyć jeszcze na małe zakupy, ponieważ spostrzegłam się, że nie mam żadnego materiału na podszewkę do mojej wymarzonej sukienki, którą tak bardzo chciałam uszyć na tym kursie ;). Z zakupów wróciłam o 17 a o 18.09 miałam już pociąg do Tczewa. Podróż zleciała szybko, bo w miłym towarzystwie ;) Pozdrowienia dla Daniela, który sobie siedzi teraz w Bieszczach a ja mu potwornie zazdroszczę. Ahh ta Ursa pod Caryńską, żurek, muzyka, ognicho, beczka soli ;) Ehh... Się rozmarzyłam. Wracając na ziemię. W Tczewie, razem ze swoim towarzyszem podróży, udaliśmy się na jakiś obiad w galerii ;) A po obiedzie - PINDOLINO!






Muszę się przyznać, że miałam okazję poruszać się nim dopiero pierwszy raz i jestem mega, mega, mega zadowolona. Super ;) Przyjechał planowo a do Warszawy dojechał w 2 godziny i 45 minut ;) Podróż przebiegła bardzo komfortowo. Siedzenia wygodne, cieplutko, cichutko i herbatka do picia ;) Z brązowym cukrem, który zjadłam od razu ;) Jechaliśmy, jechaliśmy, ... I zanim się spostrzegłam - dojechaliśmy ;) Wyszliśmy na halę główną dworca i doznałam szoku. Nie spodziewałam się, że pałac kultury jest tak blisko dworca ;) Był.. Duży. Potem udaliśmy się do mieszkania samochodem. Jak dobrze mieć rodzinę rozsianą po Polsce. Zwłaszcza tak cudownych ludzi, którzy tak wspaniale i z sercem nas ugościli ;) Słowo dziękuję to zdecydowanie za mało ;) No i przyszedł kolejny dzień. Kurs czas zacząć. Szkolenie odbywało się w dużym, oszklonym budynku New City ;)






Robi wrażenie ;) Na zdjęciu zwłaszcza. Dokładnie tam spędziłam wymarzone 4 godziny ;) A jak było na szkoleniu ;) Najpierw parę słów wstępu, Pani prowadząca to super dziewczyna, projektantka, konstruktorka, krawcowa ;) Jak już się trochę zapoznaliśmy czas wybrać było co chcemy uszyć. Ja się uparłam na sukienkę ;) W końcu pojechałam tam żeby nauczyć się wszywać rękawy, robić podszewkę, zaszewki i wgl uszyć coś co mi wyjdzie ;) Trzy pozostałe dziewczyny są początkujące i szyją spódnicę a jedna jest już po 2 takich kursach i szyje spodnie. Taki poziom hard ;) To mnie czeka później. Muszę przyznać, że też sama sobie postawiłam poprzeczkę wysoko ;) Okazało się, że materiał w kratę jest najtrudniejszym materiałem, bo ciężko tak z sensem spasować kratę w szwach. Ale po to w końcu pojechałam na kurs, żeby się jak najwięcej nauczyć. Pierwszego dnia zajęłam się wykrojem. Długo mi szło kopiowanie i wycinanie wykroju, a potem przerzucałam to na materiał. Pierwszy dzień dobiegł końca na tym, że przypięłam wykrój do materiału ;) Masakra, bo wszyscy swoje mieli już odrysowane i wycięte na materiale i już fastrygowali ;) Ale co tam ;) Tłumaczyłam sobie, że spódnice są łatwiejsze a ta ze spodniami to ma już wprawę ;) Jakoś trzeba było ;) Kurs dobiegł końca a auto już na mnie czekało ;) Wróciliśmy do mieszkania, zjedliśmy cudowny obiad i ruszyliśmy na zwiedzanie. Starówka, pomnik Zygmunta, kościół św. Anny, pałac prezydencki, plac Piłsudskiego, pomnik Nieznanego Żołnierza ;) Poza tym: najwęższy dom w Polsce, dzwon który trzeba obejść 3 razy i makieta z wytartym czubkiem ;) Wieczorem wzięło nas na wspominki wesela. Było bardzo miło i cudownie ;) Na drugi dzień rano pobudka i kursujemy dalej. Zaczęłam od odrysowywania mydełkiem, wycinałam, potem fastryga zaszewek, zaszewki i usiadłam do maszyny. Szok! Maszyną do szycia ciężko to nazwać. To raczej był kombajn do szycia. Cacko komputerowe, robi za Ciebie wszystko, nawleka igłę, obcina nitkę, reguluje prędkość i na dodatek wcale jej nie słychać. Zakochałam się, ale nie mogę tak za dużo mówić, bo moja maszyna będzie zazdrosna ;) Byłam w ogromnym szoku. Do tego miałam w ręku cudownego coverlocka. No to ciężko opisać. tyle szczęścia na raz. Aż mi się w głowie przewracało. Pracę tego dnia skończyłam na zszywaniu boków sukienki. W sumie to zszywałam je 3 razy! Musiałam dwa razy spruć, bo kratka się rozjeżdżała o 2 mm!!! Dwa milimetry! Ja bym opuściłą, ale cudowna i perfekcyjna Pani Kasia powiedziała "ja bym spruła" i co? Wjechała mi na ambicje ;) Szok. No i zrobiłam ;) Ale pogłębiło to fakt, że byłam daleko w polu. Na szczęście Pani Kasia pokazała mi co i jak mogę zrobić w domu żebym zdążyła ją skończyć za tydzień. Może i zajmie mi to więcej czasu, ale za to będzie cudowny efekt. Po kursie znowu cudowny obiadek i potem zwiedzanie ;) Forty na Bemowie a potem widok z Pałacu Kultury ;) Cudowna sprawa ;) A potem to już w Pindolino i do domu ;) Weekend był cudowny ;) Oby za tydzień było podobnie. A poniżej jedyne zdjęcie z Warszawy ;)






Koniec lektury ;)

Papilek

Autorka

Cacactum non est pictum

0 komentarze:

Prześlij komentarz